– Popełniamy błąd – mówi w końcu Loretta.
Przestała wymierzać mi ciosy i teraz rozluźniała nadgarstki, robiąc kółka dłonią. Unikała mojego wzroku, wpatrując się w swoje ręce, nie chciała, żebym zobaczyła w jej oczach lęk. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie chodziło tylko o lęk, Lori wyglądała na zmartwioną, ale mogłabym się założyć, że jej zmartwienie nie obejmowało jej samej, tylko Marcusa, bo to właśnie on zaraz po Anastazji, był najbardziej zagrożony.
– Nic mu nie będzie.
– I tu masz rację – odparła ostro. – Własnoręcznie skręcę jej kark, nim zdąży nawet pomyśleć o Marcusie.
Tak, Loretta stojąca przede mną z uniesioną do góry głową ani trochę nie przypominała siebie sprzed paru chwil, zmieniała się jak kameleon.
– A ja ci w tym pomogę – odparłam pewnie.
W momencie, gdy w ciszy patrzyłyśmy sobie w oczy, obie wiedziałyśmy, że to nie są żarty. To, co powiedziałyśmy było jak najbardziej poważne, Loretta zabije Elise, a ja jej w tym pomogę.
Krew…
Zakręciło mi się w głowie i prawie upadłam na podłogę. Nic nie widziałam oprócz niejasnej wizji krwi, która przysłaniała mi wszystko, jedyne co nadal łączyło mnie ze światem, to silny uścisk Loretty.
– Anastazja, teraz – wychrypiałam.
W duchu cieszyłam się, że Loretta była silna, bo inaczej nie udałoby się jej dociągnąć mnie do salonu. W miarę jak zbliżałyśmy się do tego pomieszczenia, zaczynałam coraz lepiej widzieć, jednak nie oznaczało to, że mój stan się polepsza, bo mój słuch zaczął szwankować. Słyszałam głosy, mnóstwo głosów, które niczym mojry, żądały krwi.
Loretta otworzyła drzwi i nagle wszystko zamarło. Świat przestał istnieć, widziałam tylko to, co działo się na środku białego dywanu. Anastazja właśnie zwinnym ruchem wbiła sztylet w serce unieruchomionej ognistymi linami, Elizabeth.
– Dlaczego? – ostatkami sił zapytała staruszka.
– Nadszedł już twój czas, wystarczająco długo byłaś pasożytem – odpowiedziała niewzruszona Anastazja, która po chwili bez zastanowienia chwyciła swoją kotkę.
Przerażona tym do czego była zdolna, podbiegłam do niej i wyrwałam z jej rąk zwierzę. Dziewczyna kilkakrotnie zamrugała oczami, po czym wyciągnęła ręce w moją stronę.
– Oddaj mi kota, muszę dokończyć rytuał.
– Co?!
Anastazja przewróciła oczami i odpychając mnie ręką płonącą żywym ogniem, przejęła zwierzę i podeszła do konającej babki.
– Odejdź stworze zły, niech te ciało z powrotem zajmie jego prawowity właściciel. Zapłoń, spal się, niech nie zostanie po tobie nawet popiół! Zniknij, przepadnij, a na twoje miejsce niech wróci dusza, którą przegoniłaś! – krzyczała Anastazja.
Musiałam się cofnąć, bo wiatr zaczął tworzyć wokół Anastazji okrąg, którego nie umiałabym pokonać. Zasłoniłam oczy dłonią i zbliżyłam się do Loretty.
– Co robimy? – zapytała.
– A co możemy zrobić? Moc białego kruka jest potężniejsza od nas razem wziętych.
– Ona z niej teraz korzysta?!
– Chyba widać
– Wychodzimy – powiedziała surowo Lori i wyciągnęła mnie siłą z salonu.
– Muszę tam wracać!
Przyjaciółka spojrzała mi spokojnie w oczy i wskazała ręką na zamknięte drzwi salonu.
– Jeżeli masz rację, to w tamtym pomieszczeniu może przebywać tylko Marcus. Brak wprawy w wykorzystywaniu mocy kruka może sprawić, że pozabija nas wszystkich!
– Jestem jej strażniczką – odpowiadam oburzona.
Na moje słowa Loretta uśmiecha się przebiegle i biegnąc w stronę głównego holu, krzyczy:
– Moją też!
O nie, co ona znowu wymyśliła?! I co ja mam zrobić, za którą z nich pójść? Jak powinnam postąpić, żeby żadna nie ucierpiała?
– A niech cię – mruczę pod nosem i biegnę za Lorettą, która po drodze zaczęła pochłaniać prąd.
To mogło oznaczać tylko jedno, ta wariatka chce przepalić sobie kabelki w mózgu. Nie powiem, sprytna jest, tylko Marcus, będzie mógł ją uziemić, czyli i tak po niego pójdziemy.
Nie mogłam dogonić Loretty i to nie dlatego, że byłam za wolna, to ona była za sprytna i co chwilę znikała mi z pola widzenia. W końcu nie wytrzymałam i zatrzymałam się na środku holu.
– Marcus! – wydarłam się na cały głos, wprawiając w drżenie wszystkie ściany budynku od których odbiło się echo mojego głosu.
Pierwszy pojawił się zaniepokojony Kasprian, który za wszelką cenę, chciał mnie bronić przed nieistniejącym niebezpieczeństwem. Na szczęście chwilę później dotarł do nas Marcus. Wyglądało na to, że miał trening, bo zarówno on jak i biegnący za nim Jacob, mieli na sobie przepocone koszulki.
– Co się stało?! – rzucił bez zbędnych wstępów.
Zrobiłam krok w stronę przyjaciela i patrząc mu prosto w oczy, surowo odpowiedziałam:
– Anastazja zabiła Elizabeth, a Loretta biega po domu i pochłania elektryczność. Zrób coś z nimi, bo nie ręczę za siebie, nie wiem do której mam pójść!
– Nie wierzę, że jednak to zrobiła – powiedział do siebie Marcus, patrząc nieprzytomnie przed siebie.
– Halo, ja tutaj próbuję ci coś powiedzieć!
– Przepraszam cię Alice, ale muszę znaleźć Anastazję – rzucił szybko i po chwili nie było już po nim śladu.
– A co z twoją siostrą?! – krzyknęłam za nim, ale już mnie nie słyszał.
– Może… – zaczęli jednocześnie mówić Jacob i Kasprian, jednak szybko im przerwałam.
– Nie wtrącajcie się.
Odepchnęłam ich od siebie i rozeźlona poszłam do swojego pokoju w którym czekała już na mnie skruszona Loretta. Szybko przeleciałam wzrokiem po jej ciele, jednak nie widziałam żadnych uszkodzeń, więc wszystko powinno być dobrze. No właśnie, powinno być, ale nie było.
– Alice – zaczęła niepewnie. – Chyba trochę przypaliłam elfa.
Zamrugałam szybko i rozejrzałam się po pokoju w którym nie było nikogo oprócz mnie i mojej przyjaciółki.
– Jakiego elfa? – pytam powoli.
– Wiesz, chudy, wysoki, ma blond włosy.
– Żartujesz sobie, prawda?! Artur i Patrick wyglądają tak samo, skąd mam wiedzieć o którego z nich chodzi, a poza tym dlaczego zrobiłaś mu krzywdę?!
„Rozszarpię ją, po prostu ją zaraz rozszarpię” – powiedziałam do siebie w duchu i wyszłam z pokoju.
Nie musiałam długo szukać poszkodowanego, doprowadziły mnie do niego salwy śmiechu wydawanego przez Jacoba. To wystarczyło mi, żebym zrozumiała kogo „przypadkowo” podpaliła Lori.
– Patrick – zawołałam, a przede mną otworzyły się drzwi do jednego z pokojów.
– Daj mi święty spokój – krzyknął blondyn.
– Nic na to nie poradzę, że tak świetnie wyglądasz, gdy jesteś podpieczony – odpowiedział chłopakowi Jacob, próbując przestać się śmiać.
Rzeczywiście Patrick nie wyglądał najlepiej. Koszula i końcówki jego włosów były przypalone, a na twarzy miał czerwone ślady po oparzeniu.
– Widzę, że niepotrzebnie się martwiłam – mówię, a moje kochane przedszkolaki dopiero teraz zwracają na mnie uwagę i momentalnie poważnieją.
– Patrick doprowadź się do porządku, wszyscy musimy być w stanie podwyższonej gotowości, teraz może zdarzyć się wszystko.
Wszystko… Tak wiele nam teraz zagraża, gdy Anastazja zabiła Elizabeth. Jak ja sobie z tym wszystkim poradzę, skoro mogę polegać jedynie na osobach, które zachowują się jak dzieci? Nie zdają sobie sprawy z tego, że z każdym kolejnym krokiem, stajemy coraz bliżej przepaści, coraz bliżej końca, który może nas zniszczyć.
A
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz